Chyba już wspominałam jak wyglądały moje włosy zanim odkryłam cały ten włosowy blogowy świat? Jeśli ktoś przegapił to przypomnę. Kilkakrotnie rozjaśniane i farbowane na blond (nie u fryzjera), było ich znacznie mniej niż teraz (choć obecnie też nie mogę pochwalić się bujną czupryną, ale wtedy miałam zdecydowanie mniej włosów), rosły dosłownie kilka milimetrów na miesiąc (nie wiem czy miesięcznie udawało im się dobić do 5mm), co spowodowane było bardzo złą dietą w tamtym okresie. Ale najgorsze jeszcze przed nami. Włosy były jak siano, suche, bardzo kruche. Jednorazowe szczotkowanie włosów kończyło się garścią włosów na szczotce i dziesiątkami kawałeczków włosów lecących z każdym pociągnięciem grzebienia.
Właściwie nie wiem skąd się tu wzięłam. Pamiętam tylko, że jakimś dziwnym tajemniczym sposobem znalazłam się na blogu Mysi. W jeden wieczór przeczytałam wszystkie posty. Siedziałam przed komputerem do 3 w nocy ;) Część porad zapisałam na kartce i tak to się zaczęło. Zaczęłam się w to wciągać coraz bardziej i bardziej :)
Chcecie poznać główne grzeszki, które doprowadziły moje włosy do stanu sprzed włosomaniactwa? No pewnie, że chcecie ;)
SIEDEM GRZECHÓW WŁOSOWYCH
1. Przetrzymywanie szamponu na włosach. Zawsze chciałam mieć długie włosy, ale jak to osiągnąć skoro przyrost znikomy a włosy ciągle się łamią? Mama powiedziała mi o rzepie, która miała przyśpieszyć porost. Zakupiłam więc Barwę z czarną rzepą. Szampon trzymałam na głowie ok.10 minut. No co, przecież nawet nie zdawałam sobie sprawy, że szampon wysusza :P I takim sposobem moje sianowate włosy stały się jeszcze bardziej sianowate. A przyrost? Jak się można domyślić ani drgnął ;)
2. Szorowanie włosów. Jakkolwiek to brzmi, tak właśnie to wyglądało. Nie lubiłam czekać aż włosy wyschną same. Tak więc szorowałam włosy ręcznikiem tak długo, aż były prawie suche.
3. Spanie w mokrych włosach. Spanie w mokrych i, o zgrozo, związanych w koczka włosach. Przetrzymywanie mokrych włosów w ciasnym ślimaczku raczej im nie służyło. Początkowo niby wszystko pięknie, bo włosy rano były wilgotne i po wyschnięciu były ładnie falowane. Ale nie potrwało to długo, bo potem budziłam się z mokrymi, odgniecionymi kluchami.
4. Rozjaśnianie cytryną. I nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że nie rozcieńczałam soku z cytryny wodą, tylko świeżo wyciśnięty nakładałam na całe włosy i wychodziłam z tym na słońce. Robiłam to kilka razy w tygodniu przez jakiś czas (może miesiąc, nie pamiętam). Jak można się domyślić włosy stały się jeszcze bardziej suche i łamliwe.
5. Prostowanie wilgotnych włosów. Bo zostawały proste na dłużej i tak fajnie para leciała...Gdyby włosy mogły mówić, krzyczały by jak poparzone, dosłownie.
6. Brak jakiejkolwiek pielęgnacji. Teraz to nie do pomyślenia nie nałożyć odżywki po myciu, a wtedy nawet nie pomyślałam o czymś takim jak odżywka. Miałam co prawda kuracje z olejkiem arganowym Mariona (1,5 roku temu już chyba do mnie docierało, że włosy są straszne), ale to nic nie dawało, nawet za bardzo nie wiedziałam jak i po co tego używałam. Poza tym jednym wyjątkiem moja pielęgnacja była zerowa.
7. Niepodcinanie włosów. We wrześniu zeszłego roku podcięłam końcówki po raz pierwszy od 4 lat. Niewiele to dało przy tak zniszczonych włosach, ale to zawsze jakiś krok ku lepszej kondycji włosów :)
Więcej grzechów nie pamiętam...
A wy co najgorszego zafundowałyście swoim włosom jeszcze zanim weszłyście do tego włosowego zakątka? ;)
Brzmi rzeczywiście strasznie ;) U mnie chyba najgorsze było suszenie i prostowanie (ale nigdy mokrych włosów). Odżywek używałam odkąd pamiętam, ale nawet nie będę się wypowiadać na temat ich składów ;p
OdpowiedzUsuńWiem, byłam straszna :D
Usuńja nie bylam tez kilka lat u fryzjera.. od wakacji lepiej, niedlugo znowu ide podciac, zeby wyrownac..
OdpowiedzUsuńProstownica (ale na sucho!:)), niepodcinanie włosów, a jeśli już to tylko cieniowanie, o zgrozo, albo sama, albo u koleżanki O.o Teraz bym na to nie pozwoliła choćby mi płacili! :)
OdpowiedzUsuńNo a ja byłam na tyle głupia, że prostowałam wilgotne włosy. Heh, choćby zapłacili to i ja bym nigdy więcej czegoś takiego nie zrobiła swoim włosom ;)
UsuńJa podobnie jak ty traktowałam swoje włosy... Do tego jeszcze katowałam je jakieś 3 lata prostowinca niemal codziennie. Tak samo jak twoje urywały sie w połowie długości i były masakrycznie zniszczone
OdpowiedzUsuńTrwała to było najgorsze ale bardzo dawno :-) włosy były straszne
OdpowiedzUsuńO trwałej też kiedyś myślałam, bo od zawsze chciałam mieć loki, ale mama wybiła mi ten pomysł z głowy i teraz jej za to serdecznie dziękuję, bo już by mi chyba reszta włosów wypadła ;)
UsuńPamiętam jak zawsze szorowałam zawzięcie całe włosy podczas mycia... to było straszne.
OdpowiedzUsuńNigdy takiego czegoś bym im teraz nie zrobiła.
Ja też! Tylko delikatność ;)
Usuńwiadomo,ze kazda z nas miala wpadki zanim zaczelysmy tak dbac o wlosy:D grunt,ze teraz jestesmy rozsądne :)!
OdpowiedzUsuńDobrze widzieć błędy i ważne ich nie popełniać. Ja robiłam wiele ,,złego" swoim włosom. Cieszy mnie ogólna mania polek na punkcie włosów dzięki temu mam i motywację i wiarę w to, że moje włos też będą kiedyś ładne ;D
OdpowiedzUsuńDziękuję!!! Bardzo sie cieszę, że mój blog był dla Ciebie tak ciekawy i popchnął Cię do działania. Bardzo bardzo Ci dziękuję!
OdpowiedzUsuń:*
Dodam, że każda z nas to przeszła, chociaż ja nigdy nie wylewałam cytryny bezpośrednio na włosy... ale raz wodę utlenioną 3%.. apteczną.. całe opakowanie :D Dopiero dziwny zapach zmusił mnie do zejścia ze słońća... nie powiem w jakim stanie były potem włosy ;)
Z wodą utlenioną na szczęście nie kombinowałam ;)
UsuńRobiłam dosłownie to samo , a nawet spryskiwałam włosy całą butelką silnego lakieru do włosów na to szła prostownica i znowu lakier.. masakra -.-
OdpowiedzUsuńUf, dobrze, że mamy to już za sobą ;)
Usuń